Jezus Cię Kocha! Po prostu.
Podcast o Miłości Boga do człowieka, i zwycięskim Chrześcijańskim życiu — prowadzą Miron i Maria Wojnowscy, pasterze wspólnoty Kościoła Chrześcijańskiego RIVER w Krośnie.
Jezus Cię Kocha! Po prostu.
Moje życie z Bogiem | Michał Glonek - Kościół RIVER Warszawa
O drodze do osobistego poznania Jezusa Chrystusa, a także o wierze, miłości i poświęceniu, i o tym, jak wielkie znaczenie ma miłość braterska w Kościele. A także o tym, że nawet w trudnych chwilach Bóg zawsze jest blisko, aby podtrzymać i prowadzić głębiej w Boże powołanie.
Michał Glonek z Kościoła RIVER w Warszawie dzieli się swoim inspirującym świadectwem, osobistym doświadczeniem związanym z nawróceniem i wejściem w służbę Bogu. Jego historia to nie tylko pasjonująca podróż do Boga, lecz także opowieść o odwadze, miłości i poświęceniu.
Instytut Biblijny River w Warszawie: https://www.ibr.edu.pl/
kontakt z Michałem: podcast@kosciolriver.pl
Jezus Cię Kocha! Po prostu.
Witajcie kochani na kolejnym odcinku podcastu: "Jezus Cię Kocha! Po prostu." Dziś naszym gościem jest cenny brat w Chrystusie Michał Glonek z kościoła River w Warszawie. Jesteśmy pewni, że to, czym będzie się z nami dzielił, będzie wzmocnieniem i inspiracją dla nas wszystkich. A więc Michał, czy mógłbyś proszę, na początku opowiedzieć trochę o sobie i podzielić się jak to było z Tobą, jak wyglądał początek Twojej drogi z Bogiem i jak to się stało, że poznałeś Go i zacząłeś chodzić z Duchem Świętym każdego dnia?
Cześć, nazywam się Michał. Jestem wierzącym od 2010 roku. Wrzesień, październik. Jakoś na przełomie września i października.
Pamiętam to jakby było wczoraj. Przyjechałem do Warszawy, wcale nie chcąc przyjeżdżać do Warszawy. Generalnie mieszkałem w mniejszej miejscowości w Sieradzu. I było mi tam dobrze. Byłem na utrzymaniu mamy. Mama wszystko za mnie robiła. Sprzątała, gotowała, prała.
"Mamo, przynieś herbatę". No i gdzieś w tym szaleństwie powiedziałem "tak" dwóm znajomym, którzy mieli plan przeprowadzić się do Warszawy i potrzebowali trzeciej osoby, żeby obniżyć koszty mieszkania.
Więc ja się zgodziłem. Im bliżej było do wyjazdu, tym bardziej nie chciałem w ogóle wyjeżdżać. To było dosyć zabawne. I tak naprawdę, gdyby nie fakt, że zobowiązałem się względem nich, to pewnie bym w ogóle po prostu nie wyjechał do Warszawy. Dlatego tym bardziej zadziwia mnie, jak Bóg wykorzystuje często normalne, takie codzienne sytuacje, żeby nas błogosławić, żeby odmienić nasze życie. Wcale możemy nie zdawać sobie z tego sprawy w danej chwili. Więc w 2010 wrześniu przyjechałem do Warszawy.
Zamieszkałem właśnie z tymi dwoma kolegami. No i słuchajcie, wracając z pierwszego zjazdu na Uniwersytecie Warszawskim, bo oczywiście zacząłem studia wtedy. I wracając z pierwszego zjazdu, wylądowałem na metrze centrum, na tej tzw. patelni. I to była środa, środa wieczór. Nie widziałem o tym wtedy jeszcze, ale w środę wieczorem zbierali się tam chrześcijanie, którzy karmili bezdomnych, uwielbiali Boga. No i szedłem na to metro i usłyszałem właśnie śpiew, Jezus moim Panem jest, Jezus moim Panem jest.
Co się we mnie obudziło? Co się we mnie obudziło, ponieważ ja swego czasu byłem poszukującym katolikiem. To znaczy, ja to nazywam tak, poszukującym katolikiem, ale po prostu, kiedy miałem 18 lat, zacząłem szukać Boga. No i będąc wychowany jako katolik, naturalnym miejscem, do którego się zwróciłem, był kościół katolicki. Zacząłem chodzić, poszedłem do takiej, poszedłem do spowiedzi, pierwszy raz od wielu, wielu lat, która trwała trzy godziny i naprawdę wyrzuciłem z siebie wtedy wszystko, co we mnie gdzieś tam zalegało. Później zacząłem chodzić na grupę młodzieżową, później nawet myślałem o tym, żeby księdzem zostać. Jeździłem na rekolekcje powołaniowe i tak dalej, ale tak naprawdę w kościele katolickim jakby miałem te chwile, kiedy spotykałem się z Bogiem, ale to zawsze były takie przebłyski, które gdzieś tam miałem z Bogiem, ale nie było tej rzeczywistości Boga w moim codziennym życiu katolickim.
I wyglądało to trochę w ten sposób, że ja na tej grupie młodzieżowej, na którą zacząłem właśnie uczęszczać, kiedy zacząłem szukać Boga, poznałem ludzi, z którymi zacząłem pić. Kiedy przyszedłem do tej grupy, nie potrafiłem wypić więcej jak pół piwa, ale nie minęło kilka miesięcy, kiedy zacząłem już równo łoić ze wszystkimi. Do tego stopnia, że jeździliśmy z księdzem, który prowadził tę grupę po alkohol i tak dalej. Najróżniejsze rzeczy, więc moja przygoda z Bogiem katolicka szybko się rozpoczęła, bo miałem 18 lat, ale również szybko to się wygasiło, bo kiedy ja zacząłem szukać Boga, to zacząłem wtedy pić, to ja bym odciągnął moją uwagę. I pamiętam właśnie przed samym wyjazdem do Warszawy, kiedy siedziałem przed swoim blokiem w Sieradzu, byłem wcięty po iluś piwach czy alkoholu i usiadłem po prostu na schodach przed blokiem. Patrzyłem się w niebo, bo pamiętam, że było wtedy bardzo czyste niebo i zacząłem wołać do Boga. Mówię, że Boże, musi być coś więcej, bo jeżeli to jest wszystko, co jest, to ja nie dam rady.
To nie miało dla mnie sensu. Więc ja w tym wszystkim, pomimo tego całego zachłyśnięcia się alkoholem, imprezami, najróżniejszymi rzeczami, ja dalej czułem to pragnienie Boga, czułem tę pustkę, która mnie zżerała od środka. Więc właśnie, wracając do mojej opowieści. Jest koniec września, 2010 rok, jestem na Patelni, na Metrze Centrum w Warszawie i zatrzymałem się, bo właśnie coś się we mnie obudziło, kiedy słyszałem ludzi śpiewających o Jezusie. I stanąłem sobie gdzieś tam z boku, wyciągnąłem papierosa, bo w tym czasie już paliłem, nie dość, że zacząłem pić, to jeszcze później zacząłem palić. No więc stanąłem gdzieś z boku, wyciągnąłem papierosa, stoję sobie, palę. Wiecie, koszula, skóra, czarne dżinsy, odstawione i w ogóle...
Tak sobie stoję i słucham. Jezus moim Panem jest, Jezus moim Panem jest. I słuchajcie, w tym wszystkim podbija do mnie dziewczyna. Podbija do mnie dziewczyna i mówi, Cześć, czy mówił Ci już ktoś, że Bóg Cię kocha i że ma wspaniały plan dla Twojego życia? To jedno pytanie praktycznie zwaliło mnie z nóg. Ja poczułem się wtedy, jakbym dostał obuchem w głowę i zacząłem po prostu... Nie wiedziałem, co powiedzieć, nie potrafiłem nic powiedzieć.
Czułem się po prostu tak, jakby ktoś rzeczywiście zdzielił mnie obuchem w łeb. Odebrało mi mowę i w ogóle nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Teraz z perspektywy czasu wiem, że to Duch Święty mnie dotykał, ale w tamtym momencie, w tamtej chwili nie miałem zielonego pojęcia, co to było, co się ze mną działo. A więc wydukałem jedynie... I wtedy ona mówi do mnie, dobra, to jeszcze mam dla Ciebie drugie pytanie. Czy jakbyś teraz umarł, czy jesteś pewien, bez cienia wątpliwości, że pójdziesz do nieba? Powiedziałem, że w sumie to nie jestem.
Byłem bardzo świadomy swojego grzechu, byłem bardzo świadomy tego, że żyję daleko od Boga, a więc szczerze powiedziałem, że nie jestem. I ona mi wtedy powiedziała właśnie, poprowadziła mnie dalej w skryptach, właśnie mówiła o tym, że wszyscy zgrzeszyliśmy i brak nam chwały Bożej, że jesteśmy oddzieleni od Boga, ale że Jezus przyszedł, żeby wziąć nasz grzech na siebie i dać nam zbawienie i że każdy, kto wyzna imienia Pana, będzie zbawiony. I pyta się mnie, czy się z nią pomodlę. Ja mówię, że nie, nie pomodlę się. Ale było dla mnie za dużo na tamtą chwilę. Ale czułem, że coś jest w niej innego. I wtedy do tej dziewczyny dołączyły jeszcze inne osoby.
Potem podszedł do mnie pastor, zapraszając mnie też do kościoła. Ja byłem zawsze ciekawą osobą, więc stwierdziłem, że okej, kościół protestancki. Nigdy nie byłem w takim miejscu. Z ciekawości pójdę i zobaczę, jak to wygląda. Więc umówiłem się z nimi, to była środa, że przyjdę w niedzielę. Wróciłem do domu i powiedziałem swoim współlokatorom, mówię, słuchajcie, spotkałem protestantów, zaprosili mnie na nabożeństwo w niedzielę i planuję pójść. I oni jak się o tym dowiedzieli, to zaczęli mówić, o nie idź, to sekta, spalą cię.
I gadali mi tak dosłownie codziennie, od rana do wieczora praktycznie, żebym nie szedł i że mnie spalą i że to sekta. Więc koniec końców przyszła niedziela, a dalej mi tak marudzili. Więc powiedziałem, okej, dobra, nie idę, dajcie mi spokój. Ale będąc dosyć upartym, pomyślałem sobie, nie mówiąc już im, że pójdę za tydzień, ale wam nie powiem. No i tak to się skończyło. Po tej niedzieli nie poszedłem oczywiście. We środę, ponownie wracając z zajęć, wylądowałem znowu na patelni.
Pastor mówi do mnie, zobaczył mnie i mówi, co, speniałeś? Ja się wtedy zdenerwowałem, mówię, nie, ale będę w tę niedzielę, w tę niedzielę już na pewno przyjdę. No i słuchajcie, przyszła niedziela. Ja wybrałem się do tego kościoła. Ciężko było go znaleźć, bo to było gdzieś tam, to była ulica, ojej, jaka to była ulica, już nawet nie pamiętam nazwy w tej chwili. Ale to było gdzieś przy Górczewskiej. Tak czy inaczej.
A, Okocimska, to była ulica Okocimska 3, właśnie. Więc dotrzeć do tego budynku wcale nie było tak łatwo, bo on był schowany pomiędzy innymi budynkami, więc trzeba było naprawdę determinacji, żeby go znaleźć. Odnalazłem go, znalazłem i wylądowałem na pierwszy raz na chrześcijańskim nabożeństwie.
Powiedz, proszę, co Cię najbardziej zaskoczyło i poruszyło w tym miejscu oraz co odróżniało to spotkanie kościoła od wszystkiego, co znałeś wcześniej?
Dla mnie to był dosłownie szok, można powiedzieć kulturowy w pewnym sensie, bo w kościele katolickim nigdy czegoś takiego nie widziałem, nie przeżyłem, nie doświadczyłem. Miewałem takie sytuacje sporadyczne, gdzie na przykład siedziałem w pierwszym rzędzie w takim tysięcznym kościele, w kościele, który mieścił tysiąc ludzi albo i więcej i czułem, że po prostu podczas modlitwy na przykład Ojcze Nasz czułem pragnienie podnieść ręce do góry, kiedy się modliłem i modlić się głośno. Robiłem takie rzeczy, ale tutaj wszedłem i to, co mnie od razu uderzyło, to, że ci ludzie wszyscy byli pełni radości.
Wszyscy wyglądali, jakby naprawdę się lubili, a jakby się, wiecie, okazywali sobie miłość, ciepło, być dla siebie mili i w ogóle to było coś takiego nie do pojęcia dla mnie. Ja raczej byłem przyzwyczajony, że ludzie czegoś od Ciebie chcą i patrzą na to, co Ty możesz im dać, a tutaj właśnie wszyscy byli nastawieni na to, żeby dawać z siebie innym jak najwięcej i to było takie pierwsze, co mnie uderzyło. Potem jak się zaczęło nabożeństwo, ja usiadłem sobie gdzieś tak w środku sali mniej więcej i rozglądam się dookoła, było uwielbienie i mówię, co ci ludzie ćpają? Wszyscy są jacyś nabuzowani, wszyscy są jacyś radośni, wszyscy podnoszą ręce, tańczą, śpiewają. Mówię, w ogóle, co oni ćpają, co oni biorą? To nie może być naturalne, normalne. I słuchajcie, to teraz jest jedna z lepszych historii mojego życia.
Siedziała obok mnie po prawej stronie dziewczyna i chciała być dla mnie miła, więc zaproponowała mi butelkę wody. Półlitrową butelkę wody, nówka sztuka ze sklepu, nie odkręcana. Ja wziąłem tę wodę do ręki, patrzę na tę butelkę, patrzę na nią, patrzę na ludzi dookoła i myślę sobie, no chyba nie myśli, że to wypiję. Mówię, pewnie w tym są narkotyki i zaraz będę miał takie jazdy jak oni wszyscy. Znaczy nie powiedziałem jej tego, ale pomyślałem sobie, więc wziąłem tę butelkę, od niej podziękowałem i tak siedzę z tą butelką, trzymam ją w rękach i Bóg ma naprawdę ogromne poczucie humoru, bo zesłał na mnie w tamtej chwili największe pragnienie, jakie czułem w życiu. Na żadnym kacu nie miałem takiego pragnienia, nigdy nie miałem takiego pragnienia, jak w tej chwili, kiedy siedziałem tam pierwszy raz na tym nabożeństwie, trzymając tę butelkę w ręce i walczyłem całym swoim jestestwem, żeby się jej nie napić. I to było po prostu przekomiczne, przezabawne.
Nikt chyba nie zauważył tej wojny, która we mnie się toczyła, żeby się tej wody napić, a raczej żeby jej nie pić, bo myślałem, że są w niej jakieś narkotyki i będę zachowywał się zaraz tak jak oni wszyscy. Ale w końcu już nie wytrzymałem, bo to było tak ogromne, że odkręciłem tę wodę i nie chcąc się jej napić, po prostu zwilżyłem usta. No i cóż, tyle wystarczyło. Zacząłem przychodzić później do kościoła. W ogóle po tym pierwszym nabożeństwie wytrwałem jakoś do końca. Jak tylko się skończyło nabożeństwo, wybiegłem z tego budynku, zbiegłem na dół, założyłem słuchawki na uszy, włączyłem swoją muzykę System of a Down na full, rozkręconą. Wyciągnąłem papierosa, zapaliłem i odetchnąłem głęboko tym fajkiem z tą muzyką walącą po uszach i mówię, okej, w końcu jest normalnie.
Wróciłem do normalności. Tak bardzo wstrząsnęło mną to nabożeństwo, było tak różnie od tego, do czego byłem przyzwyczajony w kościele katolickim. Brałem udział również w jakichś tam charyzmatycznych różnych rzeczach, ale tak czy inaczej, to nabożeństwo było naprawdę dla mnie uderzające. Ci ludzie się kochają, ci ludzie są radośni. Po prostu takie wchodzisz z zewnątrz i myślisz sobie, co oni śpią, co oni biorą, że tacy są, bo dla osoby z zewnątrz to wydaje się takie totalnie nienormalne. Ja wtedy, żeby się śmiać, ja wtedy, żeby dobrze się bawić, to potrzebowałem się po prostu uwalić, upić się, albo się zjarać, albo cokolwiek, ale po prostu to nie był mój naturalny stan. Więc po tym pierwszym spotkaniu, patrząc w taki naturalny sposób, nie chciałem tam wracać.
To wszystko wydawało mi się dziwne, nienormalne. Nawet to, co mi znajomi mówią, że to sekta spalą mnie. Dokładnie tak myślałem na tym pierwszym spotkaniu, ale jak wróciłem do domu, czułem takie... czułem takie... coś jakby mnie po prostu ciągnęło wewnętrznie do tych ludzi. Tak jakby coś mnie ciągnęło do tych relacji. I ja później zrozumiałem dopiero, że to, co mnie tak ciągnęło, to była polityczność tych relacji.
Ja byłem przyzwyczajony do tego, że w świecie wszystko było sztuczne. Relacje były powierzchowne, a ci ludzie naprawdę byli Tobą zainteresowani, byli dla Ciebie mili, chcieli Cię poznać. Naprawdę pragnęli Cię poznać i pragnęli Ci pomagać w najróżniejszych sytuacjach. Co później też dosyć śmiesznie wyszło, bo ja byłem mega, mega, mega, albo samolubny. Chyba często słyszałem w tamtym okresie, że nikt nie poznał bardziej samolubnej osoby ode mnie. Więc ja z jednej strony właśnie, chcąc być w tych relacjach, czułem, co mnie ciągnęło do tego i nawet się śmiałem w pewnym momencie, że to, co mnie na początku przyciągnęło do Kościoła, to nie była moja miłość do Boga, ale to była miłość ludzi do mnie. Dlatego tak ważne jest, jak traktujemy nowych ludzi w Kościele, jak traktujemy ludzi, którzy nie są w Kościele, ludzi na zewnątrz.
Po prostu w jaki sposób okazujemy im miłość. Dla mnie to było kluczowe, to było kluczowe dla mojej drogi z Bogiem, bo zanim rozkochałem się w Bogu, to w Kościele zatrzymała mnie miłość, którą okazali mi inni wierzący, której bardzo potrzebowałem w tamtym czasie. Ale wracając do tego, że byłem bardzo samolubny, to ja się czułem jako pępek świata. Dopiero później potrzebowałem naprawdę takiego, żeby zrozumieć, że nie jestem. Więc to były takie śmieszne czasy. I teraz z takiego miejsca, gdzie byłem takim nieopierzonym gostkiem, totalnie zero czegokolwiek, zero samodyscypliny, w ogóle myślenia nawet o innych. Ja byłem tak skupiony na sobie.
W tamtym czasie, na początku, jak się nawracałem, kłamałem tak bardzo, że nawet sam nie wiedziałem, co z tego, co mówię, jest prawdą, a co jest kłamstwem. Ja żyłem w takim urojonym świecie swoich kłamstw, gdzie nawet nie potrafiłem rozróżnić prawdy od fałszu. Byłem uzależniony od alkoholu, papierosów, imprezy, nie-imprezy. Zawalałem jedne studia, drugie, trzecie. Jak zacząłem studia w Warszawie, to więcej razy w tygodniu byłem na początku na imprezach niż na zajęciach. A jeszcze wybrałem taki kierunek studiów filologii angielską, gdzie sprawdzali obecność na każdych zajęciach i każde praktycznie zajęcie miały formę warsztatów. Więc to była w ogóle już masakra.
I mój pierwszy rok z Bogiem tak właśnie wyglądał. To były takie góra-dół, góra-dół, imprezy, picie, kościół, wracałem z kościoła w niedzielę, kupowałem dwa browary, siadałem do komputera, grałem całą noc, bo od tego też byłem uzależniony od grania w różne gry online. I ten pierwszy rok był taki kluczowy, kiedy naprawdę trwa się bitwa o moją duszę, gdzie cały czas ten świat duchowy walczył o mnie i z jednej strony cały czas ciągnęło mnie i cały czas upadałem i jak ta, wiecie, jak ta świnia, w sensie w błocie tarza, albo pies, który wraca do własnych wymiocin. To tak właśnie to wyglądało w moim przypadku w tamtym czasie. Potem jakby pewnie nie starczyłoby czasu, żeby opowiedzieć jakby całą moją drogę, opowiedzieć o całej mojej drodze z Bogiem, więc może takich parę kluczowych tylko właśnie elementów. W tym pierwszym roku, jak byłem właśnie wierzący, bo nawróciłem się w 2010 roku i w tym pierwszym roku zacząłem chodzić do kościoła, zacząłem poznawać ludzi, zacząłem budować z nimi relacje. I w pewnym momencie miałem taką chwilę gorszą, kiedy powiedziałem, że szanie to wszystko, przestałem odbierać telefony od kogokolwiek z kościoła, przestałem chodzić na nabożeństwa, przepraszam, przestałem chodzić na jakiekolwiek wydarzenia w kościele, zerwałem jakikolwiek kontakt i trwało to około 4 tygodni i to było dosyć śmieszne, bo w każdą niedzielę jakby wybijała godzina pójścia do kościoła, czułem się, jakby ktoś zaczepił mi hak o moje wnętrzności i podczepił do samochodu, który mnie po prostu ciągnął, ciągnął do tego kościoła, ciągnął do tych ludzi.
I to właśnie to jest to, co powiedziałem o tym, że na początku do kościoła mnie przyciągnęły relacje z ludźmi, przyciągnęła mnie miłość tych ludzi do mnie. I to właśnie w tym się manifestowało, że ja przez ten miesiąc jak zerwałem kontakt z kimkolwiek po prostu, zero jakiegokolwiek kontaktu, to za każdym razem jak przychodził czas nabożeństwa, ja czułem, jakby po prostu ktoś mi zaczepił hak o wnętrzności i ciągnął mnie do tym duchowym wymiarze do kościoła. Po 4 tygodniach nie wytrzymałem, ubrałem się w niedzielę, zebrałem i pojechałem po prostu na nabożeństwo. No i zostałem ciepło przyjęty przez rodzinę.
To był 2010. W 2011 roku nastąpiło coś, co miało fundamentalne znaczenie dla całej mojej drogi z Bogiem. Ja zacząłem mówić pastorowi, wiedząc, że ma różnych znajomych za granicą, że chciałbym pojechać do jakiegoś anglojęzycznego kraju, żeby poćwiczyć język. Nie wiedziałem, co z tego wyjdzie. W tamtym czasie pewnie jakbym wiedział, to być może bym nigdy się nie zdecydował na ten wyjazd, ale pastor powiedział: to się dobrze składa, mam takiego znajomego. Okazało się, że tym znajomym był Artur Pawłowski. Być może o nim słyszeliście, bo było o nim dosyć głośno.
To jest Polak, który od wielu, wielu, wielu lat już mieszka w Kanadzie i w Kanadzie prowadzi służbę. Teraz i właśnie w czasie COVID-u szczególnie zasłynął szeroko właśnie na świecie po tym, jak wyrzucił policję, która chciała zamknąć mu nabożeństwo i chciała wejść na jego nabożeństwo i wyrzucił ich ze swojego kościoła, nie pozwolił im na to. I film z tej całej akcji, on obiegł naprawdę wiralowo, cały internet. Później Artur był wielokrotnie w więzieniu z tego powodu. Później miał całe tournée po Stanach Zjednoczonych, gdzie opowiadał właśnie o tej korupcji w rządzie i tak dalej, i tak dalej. Ale właśnie w tamtym czasie, w tym 2011 roku, pastor powiedział, mam takiego znajomego i miał na myśli Artura Pawłowskiego. Okazało się, że równocześnie z pastorem o tym samym rozmawiała moja przyszła żona Ewelina.
Ona przyszła do, ona przyszła też do pastora i mówiła się, że chciałaby gdzieś wyjechać, na misję i w ogóle, da, da, da. I pastor też powiedział, że ma takiego znajomego. No i tego samego miał na myśli. I pastor Jerzy, pastor Jerzy Piotrowski, właśnie pastor, pastor kościoła River, wtedy Kościoła Nowe Życie, umówił mnie i umówił moją przyszłą żonę na 2,5 miesięczny wyjazd do Kanady, do Calgary, jako wolontariusze, jako misjonarze, żeby pomagać właśnie pastorowi Arturowi w kościele ulicznym, który on tam prowadził. Więc polecieliśmy do Kanady we dwoje. To było dosyć, to było dosyć śmieszne samo w sobie. Ale polecieliśmy tam do tej Kanady i przez 2,5 miesiąca ja dostałem taki wycisk, dostałem taką szkołę życia po prostu.
Ja tam zasuwałem od rana do wieczora. Płakałem po nocach, bo oni ten kościół uliczny w ogóle robili 5 dni w tygodniu, a w dni, w które nie było kościoła ulicznego, no to przygotowywaliśmy wszystko na ten kościół, tak czy inaczej, różne sprawy załatwialiśmy w ogóle, więc ja tam praktycznie od 6 do 22 non stop, non stop po prostu zasuwałem je. Nigdy w życiu tyle nie pracowałem. Ja byłem raczej przyzwyczajony do tego, że to się mnie utrzymuje, że to mi się nadskakuje. A tutaj nagle po prostu ja zostałem rzucony w wir, po prostu w wir pracy. A zacząłem nosić, zacząłem po prostu na najróżniejsze rzeczy. I to była ciężka, fizyczna praca.
I naprawdę po nocach, po nocach płakałem. Było mega ciężko. Wszystkie moje wady, wszystkie moje po prostu jakieś słabości, wszystko było konfrontowane w tej służbie. Poznaliśmy Artura, wspaniałego człowieka. Poznaliśmy jego rodzinę, właśnie jego żonę Marzenę, która również była dla nas ogromnym, ogromnym, ogromnym przykładem. Też wiarę i to jest oddzielna historia. Jeżeli ktoś chciałby posłuchać też historii Artura, historii Marzeny, to polecam.
Na YouTube można znaleźć program Na Poddaszu. Pierwsze bodajże dwa odcinki to właśnie były z Arturem Pawłowskim, gdzie on szczegółowo opowiada swoją historię, więc polecam to. Ale więc wracając do tej historii, ja tam byłem strasznie konfrontowany, znałem szkoły życia, ale w sumie wróciłem odmieniony. Wróciłem właśnie jako taka osoba bardziej zaprawiona do pracy. Ja doświadczyłem naprawdę Boga w niesamowity sposób. Pierwszy raz głosiłem publicznie, bo Artur mi powiedział, że to byłaby dla niego hańba, gdybyśmy wyjechali stamtąd, nie nauczywszy się głosić. Więc pewnego dnia na kościele ulicznym wsadził mi Biblię w rękę, podniósł mnie i postawił na skrzynce takiej i powiedział GŁOŚ!
Więc ja po prostu na trzęsących się nogach, z po prostu łamiącym się głosem zacząłem po angielsku głosić. To było niesamowite, ale to były te początki, kiedy Bóg pokazywał mi, do czego mnie powołuje. I to było tyle śmieszne, że na koniec naszego pobytu tam, jak miałem taką okazję głosić już do większej grupy ludzi, gdzie inny pastor zaprosił nas na Young Adults, do spotkania takich młodych ludzi. W parku się spotykali i tam ich było nie wiem, ze 100 osób. I głosiłem wtedy do nich. I to było niesamowite, bo ja pierwszy raz wtedy właśnie, bo kiedy głosiłem tam na tym kościele ulicznym, to było właśnie łamiącym się głosem, trzęsące nogi i w ogóle, ale na koniec naszego pobytu tam ja głosiłem do tych młodych ludzi. I pierwszy raz wtedy podłączyłem się prawdziwie pod Ducha Świętego głosząc.
I nagle, nagle moja wymowa stała się super płynna. Nagle zacząłem mówić z takim, wiecie, przekonaniem, namaszczeniem w taki niesamowity sposób. I sam byłem zadziwiony. To było tak, jakbym mógł stanąć obok siebie i zacząć słuchać, słuchać po prostu sam siebie jak go głoszę. I to było takie pierwsze moje spotkanie z tym, jak Duch Święty potrafi wspierać nas w tym, do czego nas powołuje. Więc wróciłem z tej Kanady, wróciłem jako zmieniona osoba. Zacząłem gdzieś tam bardziej udzielać się w Kościele, służyć.
Miałem jeszcze cały czas wzloty, upadki. Taka, wiecie, sinusoida chrześcijańskiego życia, początków chrześcijańskiego życia. W 2012 roku nastąpiła we mnie też duża zmiana. Ja jeszcze w 2011, jak byliśmy w Kanadzie, zacząłem się modlić o żonę.
Przecież miałem wtedy 20... 2011, to ile ja miałem? Miałem 20... 22 lata, więc no, mając 22 lata, zacząłem modlić się o żonę. Właśnie, tak jak powiedziałem, moja przyszła żona, Ewelina, była tam ze mną. Zacząłem się wtedy właśnie modlić o żonę. Tam było dużo takich sytuacji, gdzie Bóg właśnie nam pokazywał, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że jesteśmy sobie przeznaczeni, chociaż nie widzieliśmy tego.
Bóg mi później to powiedział, dopiero jak sam zaaranżował całą tę relację, rok później, że nie byłem gotowy w tamtym czasie, że gdybym po prostu widział Ewelinę taką, jaką jest naprawdę, to bym wszystko zepsuł. Dlatego Bóg założył mi klapki, położył mi swoje ręce na moje oczy, żebym nie widział jej taką, jaką była. Więc byliśmy jako przyjaciele, jako znajomi, ale ja w żaden sposób nie widziałem Eweliny po prostu jako potencjalnej żony. I to się zmieniło w 2012 roku. Ewelina, byliśmy na ewangelizacji, zaprosiła mnie na wesele. Podeszła do mnie i mówiła, o muszę dać szybko odpowiedź, to był piątek, muszę dać szybko znać, czy przyjadę na wesele, nie chcę jechać tam sama i w ogóle może byś ze mną pojechał. Ja sobie myślę, nie chcę jechać, pójdę do pastora Jerzego.
Pastor Jerzy mi na pewno powie, żebym nie jechał. Ja już chciałem jechać, ale Pastor Jerzy mi mówi, że nie mogę, więc nie pojadę z Tobą. Tak jak mówiłem, tu była piątek ewangelizacja, więc ja, pastor tam był, podbiłem do pastora, mówię, pastorze, czy ja mogę jechać z Eweliną na wesele? Ja byłem święcie przekonany, że pastor powie nie. A pastor się do mnie uśmiechał duch o ducha i mówi tak. Byłem tak zaskoczony, że nie wiedziałem, co powiedzieć, więc przyszedłem i powiedziałem Ewelinie, okej, dobra, pastor powiedział tak, więc jadę z Tobą. Co tam?
Najem się przynajmniej, bo to wesele w końcu, więc umówiliśmy się, chyba za dwa tygodnie było. Pojechałem z Eweliną, mam to wesele i to była niesamowita historia, bo kiedy stanąłem na progu jej domu rodzinnego, ja wchodząc tam, poczułem się dosłownie, jakbym wchodził do siebie, jakbym był u siebie. To było takie nadnaturalne. Ja po prostu, tak jak zawsze byłem raczej nieśmiałą osobą, czy taką z rezerwą, jak wchodziłem do nowego miejsca, tak tutaj wszedłem dosłownie, jakbym wszedł do swojego domu. Tak jakby to był zawsze mój dom. Wszedłem po prostu, to było niesamowite. Tak się czułem.
Zero skrępowania, zero czegokolwiek. Jakbym wchodził po prostu do swojego domu rodzinnego. Powiem, że byłem w tym miejscu pierwszy raz i to był piątek i w sobotę, słuchajcie, szykowaliśmy się na to wesele i ja stanąłem w drzwiach pokoju Eweliny i coś zacząłem do niej mówić. Ona coś mówiła do mnie. Nagle poczułem się, jakby ktoś mnie puknął w ramię, wróciłem ze siebie i spojrzałem z powrotem do pokoju na Ewelinę i dosłownie wiecie, tak jak jest na filmach, że po prostu z nieba światłość pada na dziewczynę i gościu się w niej zakochuje od pierwszego wejrzenia. Dosłownie było tak ze mną w tamtym momencie. Ta światłość z nieba padła na Ewelinę.
Ja po prostu zobaczyłem się, jakbym ją widział pierwszy raz w życiu i dosłownie to była miłość od pierwszego wejrzenia. Mówię od pierwszego wejrzenia, pomimo, że my się już znaliśmy wtedy od dwóch lat, ponieważ Bóg mi to później powiedział, że on do tej pory trzymał swoje ręce na moich oczach, żebym nie widział Eweliny taką, jaką ona była naprawdę, bo bym wszystko zepsuł. I powiedział mi, że teraz w końcu byłem gotowy, żeby to rozpocząć, ten etap w swoim życiu, więc zdjął mi te ręce z oczu i zobaczyłem Ewelinę prawdziwie po raz pierwszy. I to była miłość od pierwszego wejrzenia, po dwóch latach znajomości. Pomijając zresztą wesele, różne inne rzeczy, poszliśmy, i tak prawie wszystko bym zepsuł. Dobra, jedną rzecz muszę wspomnieć, więc wracamy z tego wesela. Ewelina mówi do mnie, idź do przodu, bo ja chcę się pomodlić.
Ja sobie myślę, no dobra, no co, co ja mam robić? Ona chce się modlić, to ja też się pomodlę. Już wtedy mi coś w głowie świtało, już wtedy coś świtało, więc mówię do Boga, zadałem Bogu proste pytanie. Ja jestem dosyć prostym człowiekiem, więc piłka była dla mnie prosta.
Mówię, Boże, czy Ewelina będzie moją żoną? I słuchajcie, usłyszałem tylko jedno słowo. Tak. Nic więcej. Usłyszałem w swoim wnętrzu to jedno słowo. Tak. Wiedziałem, że to Bóg mówi, wiedziałem, że to przyszło potwierdzenie od Boga, że tak.
Ewelina będzie Twoją żoną. Ale nawet bez tej drugiej części.
Słyszałem tylko słowo tak. A mi to wystarczyło. Ja już wiedziałem, że to jest w takim razie it's a done deal. Załatwiona sprawa. Bóg mi powiedział, że tak, więc ja już jestem gotów. No i wróciliśmy do Warszawy. Ja prawie wszystko zepsułem, bo podszedłem do całego tego tematu po światowemu, tak, jak kiedyś.
Umówiłem się z Eweliną na randkę i poszliśmy do kawiarni, siedzimy w tej kawiarni, rozmawiamy, a ja czuję Duch Święty mi mówi, że to co robisz jest niewłaściwe, nie powinniście tutaj być. Ja niewiele, niewiele myśląc, powiedziałem Ewelinie, że uważam, że nie powinniśmy tutaj być. Nie tłumacząc jej oczywiście całego kontekstu tego, co mi Duch Święty mówi, tego co czuję i w ogóle. I jest to po prostu mega, mega sytuacja. Z tego wyszła taka, że Ewelina się na mnie obraziła do tego stopnia, że nie chciała ze mną rozmawiać. Bardzo ją uraziłem tym, sprawiła mi ogromną przykrość i naprawdę potrzebowała tydzień czasu, do mnie się nie odzywała, w końcu ja ją gdzieś tam złapałem na wspólnym spotkaniu kościelnym i mówię, musimy pogadać. Poszliśmy, porozmawialiśmy, powiedziała mnie wtedy, że Bóg mi powiedział, że będziesz moją żoną.
Ona powiedziała, że też jej coś tam Bóg mówił. A ja mówię, no dobra, to idziemy do pastorów, musimy zrobić to po Bożemu. Idziemy do pastorów, mówię, no wtedy jeszcze miałem takie, że do ojca powinienem pójść, ale pastor jest jej ojcem duchowym, a jej ojciec ten fizyczny, naturalny był daleko, bardzo daleko od Boga. Więc mówię, idziemy do pastorów i mówię do Eweliny, powiemy pastorom, jak pastorzy nam po prostu to potwierdzą, to będziemy dalej myśleć. Ja wtedy tego Ewelinie powiedziałem, ale ja w swoim sercu złożyłem ją na ołtarzu jak Abraham Izaaka. Ja powiedziałem, Boże, jeżeli ta relacja jest od Ciebie, to ja pójdę do pastorów, przedstawię im sytuację i oni nam to potwierdzą. Ale jeżeli to nie jest od Ciebie, jeżeli to są tylko moje emocje, jeżeli to jest tylko moje pragnienia i w ogóle, to pastorzy po prostu powiedzą, że to nie jest od Ciebie i ja wtedy zamykam ten temat.
On dla mnie przestaje istnieć. Złożyłem Ewelinie dosłownie w swoim sercu jak Abraham Izaaka na ołtarzu, oddając to zupełnie w Boże ręce i będąc gotowym zamknąć ten temat, jeżeli pastorzy by powiedzieli, że oni tego nie widzą, że Bóg im tego nie potwierdza. Więc poszliśmy w niedzielę po nabożeństwie do nich, usiedliśmy, zamknęliśmy się w pokoju i mówimy, jak wyglądają sprawy i oni się uśmiechnęli, oni powiedzieli, że też to widzą, też tak uważają. Wtedy wspólnie ustaliliśmy, że będziemy mieć 10 miesięcy narzeczeństwa i że w czerwcu przyszłego roku weźmiemy ślub. No i te 10 miesięcy przygotowań wydawało się wtedy długo. Wiem, że nie przygotowałem się we wszystkim i gdybym teraz z perspektywy czasu może bym trochę dłużej jeszcze się poprzygotowywał, ale w sumie pewne rzeczy trzeba robić na wiarę. I też trzeba trochę szaleństwa w tych rzeczach, więc wolę takie też podejście mimo wszystko niż takie stricte kalkulujące wszystko, więc w sumie nie wyszło źle.
W 2013 czerwiec wzięliśmy ślub. Potem w 2014 urodziła nam się córka. W 2015... Dobrze mówię? W 2014. Tak, tak. W 2014 rodzi nam się córka.
W grudniu 2013 roku pierwszy raz polecieliśmy do Stambułu na konferencję, którą organizował pastor Corey Erman w swoim kościele River, gdzie się zjeżdżali ludzie jakby z całej Europy a co też z całego świata. Naprawdę były tam niesamowite poruszenia Boże w tej części świata. Więc w grudniu 2013, kiedy byliśmy w ciąży z Sofią, pojechaliśmy pierwszy raz. Bardzo byliśmy dotknięci. Czuliśmy, że ta służba pastora Corey jeszcze nas bardzo błogosławi. Polecieliśmy ponownie później w 2014. Już nie pamiętam, czy w 2014.
Na pewno w 2015 polecieliśmy. I w 2015 polecieliśmy i w grudniu 2015 roku, jak tam byliśmy, Bóg przemówił do mnie i to było takie niesamowite wydarzenie. Jedno z najbardziej niesamowitych wydarzeń w moim życiu. Kiedy byliśmy właśnie w Stambule na tej konferencji było jakieś wezwanie do modlitwy. Głosił wtedy pastor Tomi Lehto z kościoła River w Finlandii. I on głosił, ja po prostu wyszedłem do modlitwy, on położył na mnie ręce, ja leżę na ziemi pod mocą Bożą i on wtedy zaczyna mówić, że będzie się teraz modlił o dar wiary. Jeżeli ktoś chce dar wiary, to za chwilę będzie mógł przyjść tutaj do przodu.
I ja leżę na tej ziemi i myślę sobie, Boże, ja chcę ten dar wiary, ja chcę ten dar wiary, ja go potrzebuję, ja go pragnę, ja chcę tego daru. I mówiłem tak do siebie, ja potrzebuję go, ale będzie przypał, jak wstanę z tej ziemi, żeby jeszcze raz się za mnie modlił. Ja potrzebuję, ja tego chcę, zrób coś, zrób coś, proszę Cię coś, zrób po prostu. I modliłem się, mówię, Boże, Boże, Boże, ja potrzebuję, ja chcę, ja, ja, ja, ja tego chcę, ja tego potrzebuję. I wołałem w ten sposób do Boga w swoim wnętrzu, oczywiście nie na głos, bo nie chciałem przypału, że ja wstanę z ziemi i jeszcze raz będę pierwszym do modlitwy. I słuchajcie, wtedy stała się niesamowita rzecz, pastor Tomi stanął nade mną i mówił: podnieście go. Więc dwóch gości mnie złapało, jeden z jednej, drugi z drugiej strony, mnie podnieśli.
I taka moc Boża na mnie zstąpiła, to było niesamowite, ja po prostu ja nie stałem, ja wisiałem na nich, to oni mnie musieli trzymać w powietrzu, bo moje nogi wywinęły się do tyłu, zgiąłem je w kolanach i po prostu wisiałem na tych gościach. A i pastor Tomi właśnie pożył na mnie ręce i mówi, weź ten dar wiary. I tak jak ten dar wiary we mnie wtedy uderzył, to było tak niesamowite, byłem tak mega dotknięty wtedy przez Boga, przyjąłem ten dar wiary. Jeszcze nie wiedziałem wtedy, na co przyjmuję, ale podczas tej samej konferencji, jak jednego z następnych dni, kiedy leżałem na ziemi, Bóg przemówił do mnie, powiedział trzy słowa, szkoła biblijna Turcja, czy szkoła biblijna Stambuł, już nie pamiętam, Stambuł albo Turcja, tak czy inaczej. Nie, szkoła biblijna Turcja, to było szkoła biblijna Turcja. I ja wtedy miałem taki charakter, że z chęcią po prostu podskoczył i zaczął, zaczął, zaczął wszystkim krzyczeć, o, Bóg do mnie powiedział, da, da, da. Ale powiedziałem swojej żonie na szczęście, najpierw po spotkaniu, ona mówi do mnie, mówi: "uspokój się, jeżeli to Bóg, to niech nam to potwierdzi z zewnątrz".
Więc my wtedy czekaliśmy do końca konferencji, aż nam się ktoś to potwierdzi. Ja jeszcze raz to usłyszałem wyraźnie, szkoła biblijna Turcja. Ale do końca konferencji nikt nam tego nie potwierdził, więc wróciliśmy do Warszawy i tacy trochę dezorientowani, nie wiedzieliśmy do końca, co robić z tym, więc trochę to odłożyliśmy na bok. Ale nie minął tydzień i dostaję wiadomość na Messengerze od pastora Coreya Ermana, pisze mi dosłownie tak, wierzę, że powinniście pojechać do szkoły biblijnej, że to jest czas i że to trzeba, musicie to pilnie zrobić. I on mi też napisał, że możecie wybrać, gdzie chcecie pojechać, czy na Tampę, czy do Stanów Zjednoczonych, czy tutaj do Stambułu w Turcji, czy jeszcze gdzieś indziej. I to było to potwierdzenie, na które czekaliśmy. Wtedy po prostu, nie wiem, czy wybuchnąłem płaczem, czy co, ale to było to, na co ja czekałem.
Dostaliśmy to potwierdzenie z zewnątrz, że Bóg chce, żebyśmy pojechali do szkoły biblijnej, do Turcji. Ja wiedziałem, że to nie jest Tampa, ja wiedziałem, że to nie są Helsinki, że to nie jest żadne inne miejsce, ja wiedziałem, że to jest Turcja. I ten dar wiary, który wtedy otrzymałem podczas tej konferencji, ten tydzień wcześniej, czy dwa tygodnie wcześniej, był właśnie na ten wyjazd. Więc pastor Korea mówi, zacznijcie planować jak najszybciej, żebyście przyjechali. No ja mówię, że muszę wypowiedzenie w pracy złożyć, mam tam trzy miesięczne, te wszystkie formalności. W ogóle stanęło na tym, ja pogadałem w pracy, pogadaliśmy w różnych miejscach, wszystkie formalności ogarnęliśmy, no i stanęło na tym, że to był początek roku wtedy, i stanęło na tym, że pojedziemy na początku maja, więc 1 maja, 1 maja wylądowaliśmy w Stambule. Ale to wiązało się naprawdę z ogromnymi krokami, bo nasza córka wtedy, Sofia, miała dwa lata, więc to była pierwsza rzecz.
Druga rzecz była taka, że ja zostawiłem pracę, po prostu złożyłem wypowiedzenie, powiedziałem, jadę do Turcji, do szkoły biblijnej i tyle. Oni się tam za głowę łapali, no ale nie mieli za bardzo co zrobić, więc tak to wyglądało. Pracowałem dosłownie do 30 kwietnia, więc 30 kwietnia miałem ostatni dzień w pracy. Nie zrobiliśmy żadnej przerwy, niczego, żeby się jeszcze na spokojnie przygotować, tylko 1 maja wsiedliśmy w samolot i polecieliśmy do Turcji. Zostawiliśmy tutaj, wypowiedzieliśmy umowę na mieszkanie, które wynajmowaliśmy, no i wylądowaliśmy w Turcji, gdzie musieliśmy wszystko przygotować. Spędziliśmy w Turcji 14 chyba miesięcy, trochę ponad rok, 14 miesięcy. I w ciągu tego roku zrobiliśmy 3 lata szkoły biblijnej.
Jeden rok robiliśmy równolegle ze szkołą biblijną, drugi rok robiliśmy we własnym zakresie w tym samym czasie, w tygodniu, plus pełnoetatowo służyliśmy w kościele, robiąc wszystko, co trzeba było robić. Więc to był naprawdę intensywny czas, ale to, co Bóg włożył wtedy we mnie przez ten rok, do tej pory działa we mnie. I to, co Bóg wtedy włożył we mnie, również uratowało mi życie. Kiedy później, po powrocie do Polski, założyliśmy szkołę biblijną, przeprowadziliśmy ludzi przez szkołę biblijną, ale później, po tym wszystkim, diabeł mnie zaatakował naprawdę w przebiegły sposób i popadłem w depresję. Prawie umarłem dwa razy. Raz miałem zapalenie osierdzia, innym razem złapałem covida, ale takiego paskudnego, że po prostu karetkę musieliśmy wzywać, bo ja nie mogłem oddychać. Ale w tym wszystkim to, co Bóg złożył we mnie w czasie tej szkoły biblijnej, to jest ze mną do teraz.
To jest taki solidny fundament, który zachował mnie przy życiu, który przeprowadził mnie przez wszystkie trudności. Dlatego ja zawsze powtarzam ludziom, że muszą pójść do szkoły biblijnej, że to jest naprawdę kwestia życia i śmierci. W moim przypadku to była kwestia życia i śmierci. Jestem teraz w takiej komfortowej sytuacji, że mogę naprawdę mówić ludziom, że czego by nie musieli zrobić, żeby pójść do szkoły biblijnej, to zapewne jest to mniejsze poświęcenie, niż ja musiałem zrobić. Czuję się naprawdę w takiej pozycji, żeby im mówić, że to poświęcenie, którego się podejmuje, wcale nie jest za duże. Bo wiem, że ja mogłem zostawić pracę, mogłem wysłuchać się od swojej teściowej, jakim jestem nieodpowiedzialnym debilem i jeszcze wielu innych inwektyw, bo zabieram żonę i dwuletnią córkę do Turcji, gdzie wtedy bomby wybuchały. I przeżyliśmy osobiście tam pucz, zamach wojskowy na rząd, przeżyliśmy różne wybuchy bomb, przeżyliśmy zamach na lotnisko, najróżniejsze rzeczy.
Więc zawsze mówię ludziom, że to, co musisz ty poświęcić, to naprawdę da się zrobić. Bo ja wiem, że zrobiłem tyle, żeby po prostu wypełnić tę Bożą wolę. Więc jeżeli ja mogłem zrobić tamto, to ty możesz zrobić to. Więc naprawdę czuję się w takiej pozycji, żeby zachęcać ludzi, żeby rzucać im wyzwanie tak naprawdę, żeby poszli do szkoły biblijnej. Niezależnie od tego poświęcenia, bo ja z własnego doświadczenia wiem, że to jest coś, co naprawdę zachowało mnie przed życiem. Co sprawiło, że nie poszedłem do piekła, nie umarłem po prostu w swoich grzechach w ogóle, tylko że mimo wszystko trzymałem się Boga, trzymałem się tej prawdy, że tak naprawdę ta prawda trzymała mnie i nie pozwalała mi odpaść. I kiedy widziałem, jak inni ludzie odpadali od Kościoła, jak inni ludzie po prostu zostawiali Boga, to ja pomimo tych wszystkich trudności nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie poza kontekstem Kościoła. Np. inni odchodzili z Kościoła, mówili źle o Kościele, mówili źle o pastorach, ja nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
Ja wiedziałem, że pastorom swoim zawdzięczam własne życie, że oni wielokrotnie ratowali mnie po prostu z czeluści piekielnych i oni własne życie kładli na szali, żeby ratować moje. I ja wiedziałem, że im wszystko zawdzięczam, więc nawet nie przychodziło mi do głowy, żeby cokolwiek złego na nich mówić, ale właśnie trzymałem się, trzymałem się i nie chciałem się puścić. Pomimo tych burz, pomimo tego wszystkiego, tych okropnych rzeczy, które się działy w moim życiu, to po prostu ta prawda, która została we mnie złożona w depozycie w szkole biblijnej przez ten rok, ona była tym, co mnie niosło później. Więc zawsze zachęcam wszystkich, idź do szkoły biblijnej, tylko upewnij się, że jest to szkoła pełna słowa, pełna ducha i gdzie dostaniesz praktyczną wiedzę, tylko jakieś tam po prostu wiedzę na poziomie głowy. To musi być, to musi zajść zmiana w twoim sercu i musisz dostać praktyczny zastrzyk, zastrzyk przekazu duchowego, przekazu namaszczenia i musisz nauczyć się po prostu płynąć w Duchu Świętem. Będziemy niedługo reaktywować naszą szkołę, więc zapraszam do kontaktu. Jeżeli ktoś będzie chciał, pewnie gdzieś tam zostawimy moje dane kontaktowe.
Mamy też sporo materiałów już nagranych z poprzednich lat, kiedy robiliśmy, więc to też z chęcią udostępnimy. Wszystko za darmo. Jakby ktoś był zainteresowany, to jak najbardziej zapraszam do kontaktu. Więc wróciliśmy z tego Stambułu, po tych wybuchach bomb, po tym wszystkim. Założyliśmy szkołę biblijną tutaj w Warszawie. Ona nazywała się Instytut Biblijny River. No i przez ładne 3-4 lata prowadziliśmy szkołę.
Wszyscy ludzie w kościele przeszli, nastąpiły różne rozłamy, w związku z tym nie wszyscy chcieli się podać pod autorytet. Mój czy Eweliny, a szczególnie nasi rówieśnicy, którzy razem z nami przyszli do kościoła albo byli w kościele jeszcze przed nami. Nagle znaleźliśmy się w takiej sytuacji, gdzie został nam nadany pewien autorytet do prowadzenia szkoły biblijnej, do nauczania, do głoszenia. I to też pewne napięcia trochę spowodowało. Ale mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to osoby, które przeszły przez szkołę biblijną przez dwa lata, a później przez trzeci rok jeszcze, to są osoby, które zostały w kościele, które są zbudowane, które są aktywne, które po prostu mają ten fundament, mają teraz tę miłość do Boga i nauczyły się po prostu współdziałać z Duchem Świętym. Więc patrząc na życie tych osób, to jest największa nagroda, jaką ja jako dziekan mogłem otrzymać, bo zostałem z nadania mianowany dziekanem. Chociaż totalnie w taki naturalny sposób nie nadawałem się do tego.
Ale to była niesamowita przygoda. I mam naprawdę nadzieję, że ludzie skorzystali. Widzę zresztą owoce tego, że skorzystali na tym. Więc to jest super. Potem przyszedł ten mój...
To był 2017, kiedy założyliśmy szkołę. Potem 2017, 2018, 2019.
I potem przyszedł COVID. I kiedy zaczął się COVID, to był czas, kiedy był dla mnie naprawdę trudny. Ja popadłem w depresję, najróżniejsze rzeczy. Próbowałem założyć własny biznes, co mi nie wyszło. Popadłem w długi ogromne. Najróżniejsze rzeczy tam po prostu się zadziały. Coś strasznego.
Ja byłem w okropnym miejscu. Bez nadziei, bez czegokolwiek. Stałem się takim zombie żyjącym we własnym wnętrzu. Odcięty od rodziny, od żony, od dzieci.
Niepotrafiący wyjść poza tę skorupę. I cierpiący w sobie. W tym wszystkim miałem taki moment. Najtrudniejsza noc w swojego życia. Kiedy myślałem naprawdę, że umieram. Kiedy miałem zapalenie płuc COVID-owe. I zacząłem wołać do Boga.
I później przyszła taka nadzieja w tym wszystkim. To był jeszcze potem długi proces, przez który Bóg mnie prowadził. Ale wyprowadził mnie z tego. I teraz jestem w miejscu, gdzie naprawdę jestem wolny od depresji. Wolny od złości. Wolny od tych wszystkich rzeczy, które mnie związywały. Jeżeli słuchasz mnie teraz i też jesteś w takim miejscu, gdzie albo zmagasz się z depresją, zmagasz się ze złością, zmagasz się z różnymi rzeczami, to wiedz, że Bóg ma moc, żeby cię z tego wyprowadzić.
Ma moc, żeby cię z tego po prostu wyrwać. I postawić na pewnym, stabilnym gruncie. Trochę wspomniałem właśnie to drugie pytanie.
Tak, działam w kościele. Działam aktywnie w kościele. Teraz jestem w takim miejscu, gdzie w zasadzie chciałbym na pełen etat zacząć działać w kościele. Jeszcze nie jesteśmy wystarczająco dużym kościołem, żebym był zatrudniony stricte przez kościół. Więc nadal mimo wszystko muszę pracować na etacie i dodatkowo pracować w kościele. Ale jest to coś, co chcę robić.
Więc to nie ma problemu. Dojdziemy do miejsca, gdzie będę mógł się oddać w stu procentach w służbie Bogu i jestem w pełni przekonany. Wierzę w to, że taki moment przyjdzie i to niedługo, że będę mógł rzeczywiście skupić się tylko na pracy dla Boga. Ale teraz sytuacja wygląda po prostu, jak wygląda. Więc służę w kościele. Służę, czym się da, jak mogę. Robię zdjęcia na przykład, przerabiam zdjęcia, wrzucam je, zajmuję się różnymi.
Zawsze miałem taki charakter, że lubiłem się zgłaszać do różnych rzeczy, więc ostatnio na przykład kilka miesięcy temu wyszła taka sytuacja, że musieliśmy grupę młodzieżową założyć. Więc ja mówię, ja chcę, ja chcę, chcę się zgłosić, chcę to zrobić. Czułem takie zresztą, czułem zresztą, że ja tego chcę, bo ja bardzo lubię młodzież, lubię współpracować z młodzieżą, lubię bardzo przebywać z młodzieżą. I myślę, że też potrafi się w pewnym sensie z nimi dogadywać, więc to jest takie myślę obopólne, a przynajmniej mam nadzieję, że lubią też ze mną spędzać czas. Ale owoce mówią, że lubią, że podoba im się to, więc służę w zasadzie w kościele we wszystkim, w czym się da. Przyszedłem tą szkołę biblijną, tam poza tą stroną biblijną mieliśmy też praktyczne nauczanie, praktyczne służenie w kościele, dostaliśmy różne umiejętności, więc staram się gdzieś tam tymi rzeczami służyć. To, co w sobie wypracowuję i to, z czym miałem kiedyś trudności i teraz gdzieś to przełamuję, to jest właśnie ta łość i stabilność, że jestem oddany sprawie, że po prostu jestem słowny, trzymam się tego, co mówię i najróżniejsze rzeczy, więc to jest coś, co Bóg kładzie mi na sercu, żeby też wzmacniać, żeby nad tym pracować i żeby to rozwijać.
Jest taki jeden werset właśnie, gdzie jest napisane, że Samuel był człowiekiem, który nie pozwolił, żeby jakiekolwiek jego słowo upadło na ziemię. I właśnie to jest moje marzenie, moje dążenie, żeby właśnie być taką osobą. Więc takich rzeczy, jeśli chodzi o służenie w kościele, mam w pewnym sensie obdarowanie do głoszenia. Wiem, że jestem po prostu powołany do tego, żeby głosić i lubię to robić, szczególnie kiedy Duch Święty dotyka ludzi. Kiedy mogę mówić najróżniejsze rzeczy i tak naprawdę często z boku mogłoby się to wydawać, że mówię jakieś głupoty, a ludzie zaczynają być dotykani i zaczyna się objawiać moc Boża. To jest niesamowite, to jest najpiękniejsze w tym wszystkim. Kiedy zdajemy sobie sprawę, że nie wychodzę do przodu tylko po to, żeby głosić, ale żeby usługiwać ludziom, żeby służyć im, żeby wprowadzić ich w Bożą obecność, żeby pomóc im wejść w to, w co sam wchodzę, żeby wprowadzić ich do tej komnaty tronowej i przeprowadzić ich na spotkanie z żywym Bogiem.
I to jest, myślę, ten największy, najwspanialszy wymiar służby. Więc niezależnie co robimy w kościele, i to jest też najpiękniejsze, że niezależnie czym się zajmujemy, to nawet coś takiego jak mycie toalet tego Bożego ciała, że działamy razem jako ciało Chrystusa. Ci, którzy witają ludzi na parkingu, ci, którzy witają ludzi po wejściu do kościoła, ci, którzy sprzątają, ci, którzy przygotowują różne rzeczy, ci, którzy są odpowiedzialni za służbę medialną, za najróżniejsze elementy. I tak samo ten, kto głosi, ci, co prowadzą uwielbienie. To wszystko wspólnie gra w tym, żeby człowiek miał spotkanie z Bogiem. I nasze nagrody wszystkie później będą dosłownie takie same, jeżeli okażemy po prostu wierność tym, co robimy. Jest też napisane, że jeżeli będziemy wierni w małym, to Bóg nam powierzy również większe rzeczy.
Więc nie oczekujmy, że od razu dostaniemy mikrofon i będziemy głosić, czy od razu będziemy robić coś takiego, że będziemy z przodu i w ogóle. Jest zawsze ten okres takiej przygotowania, ten okres tych mniejszych rzeczy, przez różne trudności sprawdza się nasz charakter i Bóg nas testuje, patrzy, czy jesteśmy godni zaufania, czy może nam zaufać, czy może nam powierzyć coś większego niż odkurzanie np. w kościele. Ja pamiętam, jak w Stambule byłem i odkurzałem kościół i wielokrotnie robiłem to, kiedy nie było w całym kościele nikogo poza mną i poza Duchem Świętym. I w takich chwilach właśnie sprawdzał się charakter. Czy będę odkurzał tak, jakby był tam pastor i patrzył na to, jak odkurzam, czy będę odkurzać pobieżnie, niedokładnie i po prostu byle bym mógł powiedzieć, że odkurzyłem. To są takie chwile, kiedy to się sprawdza.
Przed nagraniem prosiłem Cię, abyś podzielił się z naszymi słuchaczami swoim doświadczeniem, Twoim osobistym spotkaniem z Bogiem, takim wyjątkowym momentem, o którym możesz powiedzieć, że On zdefiniował Twoją drogę na resztę życia.
W sumie od prawie godziny dzielę się różnymi doświadczeniami. Ostatnio przerabiałem w kościele temat Ducha Świętego i jeśli chodzi o jakieś doświadczenie wyjątkowe, chciałbym się podzielić właśnie w tym kontekście. Bardzo, bardzo, bardzo lubię pastora Rodneya Howarda Brauna, założyciela tego pierwszego kościoła River na Tampie, który właśnie jest jednym z takich generałów bożych, którzy przeprowadzili przebudzenie do Stanów Zjednoczonych na początku właśnie lat dziewięćdziesiątych, a później również na cały świat. I on teraz wydał taką wspaniałą książkę Duch Święty. Tam opisuje najróżniejsze rzeczy, ale właśnie pokazuje, jak ważna jest nasza relacja z Duchem Świętym. I mówi właśnie, że Jezus powiedział do apostołów, do uczniów, że weźmiecie moc, kiedy Duch Święty zstąpi na was.
I tym takim znakiem tego, że przyjmujemy chrzest w Duchu Świętym, który różni się od narodzin nowych, właśnie tym się charakteryzuje, że przyjmujemy moc. I drugim takim znakiem powszechnym jest właśnie modlitwa językami. Byłem ochrzczony Duchem Świętym, ja totalnie nie potrafiłem zacząć modlić się językami. Mówili mi, zacznij mówić to, co słyszysz. Ja nie potrafiłem wyjść poza mój umysł, poza moje zrozumienie. Ja nie rozumiałem, jak to jest, że ja mogę zacząć mówić słowa, których nie rozumiem i nie wiem, skąd pochodzą. W ogóle nie potrafiłem.
Ja całymi miesiącami zamykałem się sam w pokoju i próbowałem wymusić z siebie te języki. Trwało to kilka miesięcy. W końcu nadeszło lato i latem pojechaliśmy chrzcić jakieś osoby nad jeziorem. I wracając z tego, miało niesamowite wydarzenie miejsce, wracając z tego chrztu, jechałem w samochodzie z trzema dziewczynami i one zobaczyły prostytutkę przy drodze. Więc z piskiem opon po prostu zahamowały, zjechały na pobocznie, mówią, idziemy jej głosić. Ja zostałem w samochodzie, bo byłem facetem, więc nie czułem, że byłem odpowiednią osobą, żeby w tym kontekście cokolwiek tam mówić. Ale one poszły jej głosić, a ja zostałem w samochodzie i mój umysł zaczął myśleć, prostytucja, mafia, zabiją nas.
I obleciał mnie taki strach, że mój umysł został sparaliżowany. Mój umysł zwiesił się zupełnie. Nie byłem w stanie myśleć, nie byłem w stanie nic powiedzieć. I w tym, pośrodku tego całego strachu i paraliżu umysłu, zacząłem płynnie modlić się językami. I zacząłem modlić się językami zupełnie płynnie i z taką mocą, że po prostu modliłem się. I wiedziałem, że modlę się w tej sytuacji, w której się znaleźliśmy. I to był właśnie ten moment, kiedy ta tama we mnie pękła, ta tama mojego umysłu.
Nie potrafiłem wyjść w chrześcijaństwie poza swój umysł, poza zrozumienie. A języki są właśnie bramą do nadprzyrodzonego. Kiedy przyjmujemy, kiedy jesteśmy chrzczeni Duchem Świętym, bo nasze chrześcijańskie życie opiera się na trzech takich doświadczeniach. Pierwsze to jest nowe narodziny, kiedy przyjmujemy Jezusa jako naszego Pana i Zbawiciela. Drugie to jest chrzest wodny, kiedy jesteśmy chrzczeni w wodzie na znak dla całego świata, nieba i ziemi i dla ludzi, że od tej pory należymy do Jezusa. I trzecie takie wydarzenie to jest właśnie chrzest w Duchu Świętym, na którym opierają się całe dzieje apostolskie. W pierwszym rozdziale Jezus mówi do uczniów, żeby czekali w Jerozolimie na obietnicę Ojca, na Ducha Świętego.
I mówi im, że weźmiecie moc, kiedy zstąpi na was i będziecie mi świadkami w całej Jerozolimie, w Samarii, w Judei i aż po krańcu świata. Więc rodzimy się na nowo i stajemy się dziećmi bożymi. I to jest ten moment, kiedy my przyjmujemy te benefity bycia dzieckiem bożym, bycia w przymierzu z Bogiem, zbawienie, uwolnienie, uzdrowienie, zaopatrzenie. Wszystkie te rzeczy się zawierają w nowych narodzinach. W tym, że jesteśmy włączani do Bożej Rodziny. Ale potem chrzest w Duchu Świętym wyposaża nas do tego, żebyśmy byli efektywnymi świadkami dla Jezusa. Żebyśmy mogli świadczyć innym, żebyśmy mogli z mocą świadczyć innym.
Żeby objawiały się znaki, cuda, które przychodzą jako potwierdzenie tej Ewangelii, którą głosimy. I to doświadczenie będzie zblokowane na poziomie umysłu. Ja wierzę, że jest wiele osób, które mogą czuć się tak samo. Mogą przyjmować chrzest w Duchu Świętym, ale nie potrafić wyjść poza poziom swojego umysłu. I dla takich osób przytaczam tę historię, że musisz wyjść po prostu poza swój umysł, poza swoje zrozumienie i wkroczyć w ten świat duchowy. I tam zaczyna się ta największa przygoda z Jezusem, największa przygoda z Duchem Świętym. Biblia nazywa Ducha Świętego obietnicą Ojca.
Jezus nazywa Ducha Świętego pocieszycielem, pomocnikiem. Jest nazywany naszym adwokatem. I to, co jest niesamowite w Duchu Świętym, to musimy zdać sobie sprawę, że w tym momencie Jezus i Ojciec znajdują się w niebie.
Są w niebie, po prostu przebywają w niebie. To Duch Święty przebywa na ziemi i Duch Święty jest odpowiedzialny za ten aspekt Boga, w którym jest wszechobecność. Kiedy przyjmujemy Ducha Świętego, kiedy następuje chrzest, jesteśmy zanurzeni, zamarynowani, zatopieni w Duchu Świętym, to Duch Święty zaczyna żyć w nas, w tym sensie właśnie tego chrztu, że przychodzi z mocą, przychodzi z ogniem. Bo kiedy rodzimy się na nowo, to rodzimy się również z Ducha. Duch rodzi się na nowo z Ducha Świętego, ale przez Duch Święty to jest właśnie zanurzenie w moce, zanurzenie w ogniu i wyposażenie do bycia świadkami, do głoszenia o Jezusie z mocą. Więc jest ten aspekt tej niesamowitej przygody, która rozpoczyna się z chrztem w Duchu Świętym. To jest właśnie ta niesamowita rzecz.
Ta książka jeszcze nie jest wydana po polsku, ale jak ktoś zna język angielski, to polecam jak najbardziej Holy Spirit pastora Rodneya Howarda Browne. Można ją w wersji elektronicznej chyba za 10 albo 15 dolarów kupić na stronie www.revival.com. W ogóle polecam, bo na tej stronie też www.revival.com pastor Rodney zupełnie za darmo udostępnia jakieś 20 swoich książek poprzednich, z tych poprzednich lat, więc można je sobie ściągnąć zupełnie za darmo w wersji elektronicznej. Jeśli słuchasz teraz tego właśnie, co mówię i też chciałbyś doświadczyć, doświadczyć tej realności Ducha Świętego, to musisz przejść przez coś, co jest nazwane właśnie chrztem w Duchu Świętym. Tak jak rodzisz się na nowo i przyjmujesz Jezusa do swojego serca i twój Duch rodzi się na nowo, a z Ducha Bożego, tak tutaj Duch Święty przychodzi i zanurza cię w sobie. Najprościej rzecz biorąc, my znamy słowo opętanie w kontekście negatywnym, w kontekście demonicznym, ale to, jaki jest sens całego tego chrztu w Duchu Świętym, to jest właśnie, żebyśmy my byli opanowani przez Ducha Świętego. To się wiąże z taką modlitwą, że Boże, pójdę tam, gdzie chcesz, żebym poszedł, powiem to, co chcesz, żebym powiedział, zrobię to, co chcesz, żebym zrobił, będę mówił to, co chcesz, żebym mówił, będę robił to, co chcesz, żebym robił, będę szedł tam, gdzie chcesz, żebym poszedł.
Więc kiedy jesteśmy ochrzczeni w Duchu Świętym, zaczynamy się modlić na językach, wchodzimy w rzeczywistość duchową, to celem tego wszystkiego jest właśnie to, żebyśmy byli świadkami Jezusa. Biblia pięknie to nazywa, że celem naszej wiary jest to, żeby zbawić nas od piekła, żeby odkupić nas, tylko to, co On mógł zrobić. Więc Duch Święty przychodzi po to, żeby wywyższyć Jezusa. I Jezus mówi, że kiedy będzie wywyższony, to On przyciągnie ludzi do siebie. Więc Duch Święty, kiedy przychodzi do nas, kiedy jesteśmy ochrzczeni Duchem Świętym, jak patrzymy na dzieje apostolskie, to właśnie przyszedł Duch Święty z mocą, z ogniem i oni wyszli na zewnątrz i zaczęli głosić o Jezusie z odwagą. Ten sam Piotr, który zaparł się wcześniej Jezusa trzy razy jednej nocy, teraz stanął przed wielotysięcznym tłumem i głosił z odwagą o tym samym Jezusie. I tego dnia trzy tysiące ludzi przyjął zbawienie.
Wow, jakie rezultaty! I te rezultaty były możliwe właśnie dzięki mocy Ducha Świętego, dzięki prowadzeniu Ducha Świętego, dzięki Duchowi Świętemu, który przyszedł i zamieszkał w apostołach ze swoją mocą i z ogniem i rozpalał w ten sposób. Rozpalał ich do działania. Jest taki fajny fragment, gdzie Samson łapie lisy, związuje im ogony i podpala i puszcza je po prostu w pola, żeby podpalić te pola. Ja wierzę, że tak samo jest z tym Chrztem w Duchu Świętym. Bo żniwa są naprawdę wielkie, tylko brakuje robotników. Więc tak to wygląda.
Więc jeżeli chciałbyś doświadczyć tego, co Biblia nazywa Chrztem w Duchu Świętym, bo musisz być głodny, musisz być spragniony Boga, Bóg przychodzi tam, gdzie jest oczekiwany, gdzie jest wypragniony, gdzie mamy ten głód w sobie, musisz pielęgnować sobie ten głód i po prostu wołać do Boga: Boże, przyjdź ze swoim Duchem Świętym. Możesz rzeczywiście pójść do jakiegoś kościoła i poprosić, żeby cię ochrzczono w Duchu Świętym. To taka też jest opcja. Ale muszę po prostu powiedzieć: Duchu Święty przyjdź, Duchu Święty ochrzcij mnie swoim ogniem, ochrzcij mnie swoją mocą.
Przyjdź ze swoją mocą. Ja chcę Ci służyć.
Chcę głosić Ewangelię ze znakami, cudami. Chcę wypełnić Twoją wolę dla mojego życia. Kiedy będziesz robił to szczerze, kiedy szczerze będziesz wołał do Boga, Duch Święty przyjdzie po prostu i napełni Cię. Dostaniesz moc, dostaniesz języki, dostaniesz te wszystkie inne dary, które są wymienione jako dary Ducha. Więc jak najbardziej zachęcam. Tu jedna ostatnia rzecz, którą jeszcze na koniec powiem, to modlitwa językami. Kiedy już jesteś ochrzczony w Duchu Świętym, ale może nie używasz tego daru języków tak często jak to możliwe, ale apostoł Paweł mówi, ja dziękuję Bogu, że modlę się językami więcej niż Wy wszyscy.
Jest napisane, że ten kto modli się językami, buduje samego siebie. Jest napisane również, że kiedy modlimy się językami, wypowiadamy Boże tajemnice. Jest napisane, że kiedy nie wiemy o co się modlić, to zbiera nas w niewysłowionych beztchnieniach. Kiedy modlimy się językami, budujemy sami siebie. To jest tak naprawdę, modlitwa językami jest bramą do rzeczywistości duchowej, jest bramą do rzeczywistości nadprzyrodzonej. Więc jeżeli Twoje chrześcijaństwo jest suche, jeżeli czujesz, że pragniesz czegoś więcej, że chcesz czegoś więcej od swojego życia, jeżeli byłeś ochrzczonym w Duchu Świętym, to zacznij się modlić językami, kiedy tylko możesz. Zacznij się modlić pół godziny, godzinę, półtorej, dziesięć minut, pięć minut, może minutę na początek, ile tylko dasz radę, ale módl się, módl się i stopniowo zwiększaj.
Zobaczysz, że zaczną się dookoła Ciebie dziać niesamowite rzeczy i Duch Święty zacznie Cię wprowadzać w największą, najwspanialszą przygodę Twojego życia. Więc to chyba wszystko z mojej strony. Dziękuję. Dziękuję Ci, Drugi Słuchaczu. Dziękuję, Drogi Słuchaczu, jeżeli wytrzymałeś ze mną. Dosyć długo mówiłem na najróżniejsze tematy. Mam nadzieję, że nie pogubiłem się gdzieś w tych wszystkich wątkach.
Mam nadzieję, że Ty się nie pogubiłeś w tych wątkach, że mimo wszystko skorzystałeś z tego, co mówiłem. Modlę się, moją modlitwą też jest, żeby Duch Święty dotykał wszystkich ludzi, którzy dotykają. Duch Święty, ja się modlę, żebyś Ty dotknął każdej jednej osoby, która słucha mnie teraz. Ja modlę się, żeby oni nigdy, już nigdy nie byli tacy sami. Dotknij ich tam, gdzie teraz są, w imieniu Jezusa Chrystusa. Przyjdź ze swoją mocą, przyjdź ze swoją radością. Ochrzcij ich, ochrzcij ich sobą.
Daj im znak mocy, daj im znak mówienia językami. Przyjdź w potężny sposób. A jeżeli, Drogi Słuchaczu, być może słuchasz tego wszystkiego i wydaje Ci się to dziwne, bo nie oddaj swojego życia Jezusowi, to jest najlepszy moment, żeby to zrobić. Jezus przyszedł na ten świat, to jest chyba najpopularniejszy, najbardziej znany werset na świecie z Biblii, że Bóg tak umiłował świat, że swego jednorodzonego Syna posłał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Mówi się często o niebie i piekle i w ogóle. I tak, jest niebo, do którego możemy trafić, jest również piekło, do którego możemy trafić, bo to nie zostało stworzone dla ludzi. Bóg stworzył piekło stricte dla szatana i jego aniołów, tych, którzy się sprzeniewierzyli Bogu na samym początku.
I piekło nigdy nie było w zamyśle dla człowieka. Jedyny problem jest taki, że kiedy człowiek opowiada się po stronie wroga, szatana, to Bóg, będąc sprawiedliwym Bogiem, musi nas posłać w to samo miejsce, w które posyła szatana. Jednak Bóg, będąc również miłością, poza tym, że jest sprawiedliwy, jest miłością, posłał swojego Syna, żeby On wziął naszą karę, naszą winę na siebie, żebyśmy my nie musieli umierać i żebyśmy my nie musieli iść do piekła. Dlatego Jezus wziął naszą karę na siebie. Jezus został ukrzyżowany, On umarł i On poszedł do piekła, a potem z martwych wstał i teraz oferuje nam swoje życie. Jest napisane, że każdy, kto wzywa imienia Pańskiego, będzie zbawiony. W Jezusie jest zbawienie, w Jezusie jest odkupienie, w Jezusie jest uzdrowienie, w Jezusie jest uwolnienie, w Jezusie jest zaopatrzenie.
Wszystko, czego potrzebujesz, jest w Jezusie. I On przychodzi do ciebie dzisiaj, oferując ci dar zbawienia. To jest dar, to nie jest z naszych uczynków, nie możemy na to zasłużyć, być dobrymi ludźmi i cokolwiek. Nie, to jest wszystko dar, żeby nikt nie mógł Bogu powiedzieć – Boże, ja sobie zasłużyłem. Nie, Bóg zrobił to, bo nas kochał. I teraz daje nam to, stawia przed nami, suto zastawiony stół i mówi – bierz i jedz. Więc być może nigdy nie modliłeś się właśnie modlitwą zbawienia, nigdy nie oddałeś swojego życia Jezusowi.
Chciałbym, żebyś ze mną się pomodlił. Być może jesteś w miejscu, gdzie znasz Boga, oddałeś Mu swoje życie, ale nie służysz Mu tak, jak wiesz, że powinieneś Mu służyć. Dla ciebie również jest ta modlitwa. Chcesz wrócić do Boga i powiedzieć – Boże, od tej pory wracam do Ciebie, przepraszam Cię za wszystko i chcę Ci służyć od dzisiaj, przez wszystkie dni mojego życia. A może jesteś w Kościele, ale nie czujesz tej pewności zbawienia. Diabeł cały czas Cię oszukuje, mówi – nie jesteś zbawiony. Jesteś jak takie jojo.
Jednego dnia czujesz się dobrze i jest wszystko w porządku, a następnego dnia czujesz, jakbyś jednak nie był zbawiony. Dla ciebie również jest ta modlitwa. Jeżeli chcesz oddać swoje życie Jezusowi, to jest jedna modlitwa dla wszystkich, jeżeli chcesz oddać swoje życie Jezusowi, czy ponownie Mu oddać swoje życie, czy mieć pewność zbawienia, pomódl się proszę ze mną tą modlitwą: Drogi Panie Jezu, wejdź do mojego serca. Obmyj mnie i oczyść mnie. Przepraszam Cię za wszystkie moje grzechy. Dziękuję Ci, że wziąłeś je na siebie. Dziękuję Ci, że umarłeś za mnie.
Dziękuję Ci, że zmartwychwstałeś. Przyjmuję Twój dar zbawienia. Proszę Cię, wejdź do mojego serca. Zamieszkaj w nim. Będę Ci służył przez wszystkie dni mojego życia. Napełnij mnie Duchem Świętym. Daj mi odwagę do głoszenia Ewangelii.
W imieniu Jezusa Chrystusa. Amen. I teraz jako sługa Ewangelii ogłaszam Ci, że narodziłeś się na nowo, jesteś dzieckiem Bożym i jesteś na drodze do nieba. Jeżeli nie jesteś częścią Kościoła, znajdź sobie jakiś lokalny kościół, czy to w Warszawie możesz przyjść do nas, do kościoła River, czy w Krośnie, do kościoła River, czy do jakiegokolwiek innego. Żeby ogłoszona pełna Ewangelia, żeby kościół nie wstydził się Ducha Świętego, żeby mówił wprost też o chrzcie w Duchu Świętym. Ale właśnie ten krok, który zrobiłeś, oddaj swoje życie i teraz całe niebo raduje się z tego powodu. Gratulacje, podjąłeś najlepszą decyzję i dziękuję Ci za to. Nie będziesz tego żałował. Dzięki.
W tym miejscu zakończymy ten odcinek. Dziękujemy Ci, cenny bracie Michale. Kochani, gdybyście chcieli zadać jakieś pytanie, dowiedzieć się czegoś więcej o szkole biblijnej albo skontaktować się z naszym gościem, przesyłajcie pytania. Adres strony Instytutu Biblijnego River znajdziecie w opisie tego odcinka. Tam również pojawi się adres e-mail bezpośrednio do Michała.
Do usłyszenia w następnym odcinku.
Instytut Biblijny River w Warszawie: https://www.ibr.edu.pl/
kontakt z Michałem: podcast@kosciolriver.pl